Clash 1

Akt pierwszy: Prasówka i „Olbrzym z Parsęty”…

 

Nic tak nie może zepsuć udanego wędkarskiego dnia jak Internetowa prasówka, czyli szybki przegląd wędkarskich portali informacyjnych.

            Pisząc artykuł nie przebierałem w słowach, ponieważ zdanie na temat tępych, krótkowzrocznych
i egoistycznych ludzi gospodarujących czy choćby korzystających w Polsce z naszego środowiska jak również wód wyrabiam sobie praktycznie z każda kolejną wizyta nad wodą. Aby na „publicznej wodzie PZW”  spotkać się z wymiarowym pstrągiem lub choćby trzydziestakiem lipieniem musze przedzierać się przez niezliczone chaszcze z nadzieję, że może to będzie już dziś. Względnie podróżuję 100 km w jedną stronę samochodem w poszukiwaniu nowych miejscówek w rzekach oddalonych od miasta, w których jest szansa że może coś się jeszcze uchowało przed miejscowymi autochtonami z agregatem i amatorami rybiego mięsa, którzy w majestacie prawa mają możliwość zabicia i zabrania trzech wymiarowych ryb łososiowatych dziennie, czyli najczęściej wszystkich wymiarowych ryb przez cały dzień wędkowania…

Wracając do rzeczonej prasówki… wiadomość dnia – „Wielki Łosoś”, „Olbrzym z Parsęty” grzmią wielkimi literami nagłówki na portalach. Oczywiście na portalu PZW i tamtejszym Facebookowym „fanpejdżu” jest napisane dumnie „REKORD WYŁOWIONY Z PARSĘTY !!!”. Naturalnie są i zdjęcia, bo przecież wydarzenie spektakularne, więc i warte uwiecznienia. PZW wprost kipi z dumy, że taki kapitalny łosoś został złowiony u nas a nie w Norwegii czy innym „eldorado” do którego tak lubi wzdychać każdy wędkarz z Polski.

Żródło informacji oraz fotografii: http://www.pzw.org.pl/home/wiadomosci/85209/60/rekord_z_parsety

No brawo ! Można by rzecz wiadomość dnia, bo cóż może być dla wędkarza lepsze niż to, że piękne dzikie łososie wracają do nadbałtyckich rzek!. W końcu lata starań, mozolna reintrodukcja gatunku, poprawa stanu ekologicznego rzek po latach trucia i niszczenia. W końcu z ust samych wędkarzy, działaczy PZW rokrocznie słyszymy hasła o tym, aby poważnie traktować ochronę ryb wędrownych w tym łososi. No pięknie , w końcu mowa o tym aby coś traktować poważnie!

Niestety nie jest tak pięknie, bowiem cała ta z pozoru dobra Żródło - oficjalna strona PZWsprawa dostaje w łeb. I to dosłownie „w łeb”. Bo jak czytamy z powyższego dumnego artykułu na stronach PZW, przepiękny ponad szesnastokilogramowy samiec  łososia rozpoczynający wędrówkę na tarło zostaje zberetowany przez jego łowce czyli Pana Henryka. I pal licho Pana Henia, może potrzebował wyżywić rodzinę, może jest sadystą i musi wyżyć się na pięknej rybie by poczuć własną wartość, jakby mu było mało przepięknego godzinnego holu… to nie jest ważne. Pan Henryk jak i wielu wędkarzy w Polsce jest zwyczajnie jedną z ofiar PZW, które nie tylko nie zabrania zabicia takiej ryby, ale co gorsza na stronach internetowych oraz facebookowym profilu skupiającym ponad 14.000 osób  promuje wręcz wiadomość ze złowienia i zabicia łososia. 

Tak jest – dokładnie ci sami ludzie, którzy tak dumnie głoszą hasła nawołujące do konieczności ochrony ryb sami ustanawiają przepisy, które w żaden sposób tych ryb nie chronią i nawet nie zastanowią się czy wrzucenie na społecznościowy portal zdjęcia zdechłej, zakrwawionej i skatowanej w męczarniach ryby wiszącej za hak na wadze jest taktowne w obliczu ogromnej potrzeby ochrony gatunku o której rzekomo każdy w PZW wie.

Pomyślmy teraz inaczej – limit połowu takiego łososia to dwie  sztuki dziennie. Czy w obliczu programu ochrony łososi i dramatycznej potrzeby ratowania gatunku w polskich rzekach ustanowienie takiego limitu to nie kuriozum? Bo przecież ilu wędkarzy jest w stanie złowić chociażby jednego łososia dziennie? Mając do „dyspozycji” limit dwóch sztuk zabijana jest praktycznie każda ryba – ergo łosoś ochrony nie ma żadnej (poza okresem ochronnym) a limit jest tylko „na papierze” ustanowiony przez PZW czyli tych samych ludzi gadających publicznie o wielkich potrzebach ochrony populacji ryb wędrownych czy ochrony ryb
w ogóle…

Akt drugi: Limity połowów 

Kontynuując łososiowe refleksje, nie omieszkam napisać kilku słów o nas samych. Po tysiącach kilometrów (10 000 km od początku roku) przemierzonych w poszukiwaniu dzikich pstrągów i lipieni
w ogólnodostępnych wodach PZW i to tylko na terenie mojego województwa dochodzę do zatrważających obserwacji.

Dużych ryb umownie nazwijmy  je „łososiowatymi” albo prawie nie ma, albo jeśli są to na odcinkach typu
„no – kill” lub w miejscach gdzie naprawdę trudno jest się poruszać z wędką cały sezon a łowiska te wymagają doskonałego rozpoznania terenowego i ekwilibrystyki w podaniu przynęty i wprost indiańskim podejściu do wody, szczególnie w metodzie muchowej.
Temat zresztą dotyczy na równi pstrąga, lipienia jak i szczupaka, sandacza, okonia i praktycznie każdej ryby bo powszechnie każdy narzeka, że złowić większego szczupaka, czy okonia to sukces (nie mówiąc już o okazach). Jeśli jesteśmy już w  temacie łososiowatych to paradoksalnie w niektórych rzekach da się zauważyć, że populacja pstrąga jest tak naprawdę ogromna i złowienie kilkunastu, czy nawet kilkudziesięciu ryb  w ciągu całego dnia nie stanowi problemu. Jest tylko małe „ale” – okazuje się, że złowienie tam okazu wymiarowego to już nie lada wyczyn a łowione ryby są najczęściej z przedziału 20-28 cm Często zadawałem sobie pytanie dlaczego tak się dzieje.
Odpowiedź jest jedna i tylko jedna -  to typowy „objaw” dobrze zarybianej rzeki do której ryba jest ładowana hurtowo, z jednocześnie bardzo duża presją wędkarską, która z kolei sprawia że pstrąg i lipień przekraczający magiczne 30cm jest automatycznie pakowany do reklamówki. Oczywiście w kontekście ogromnej presji na mięso (nie mylić z presją wędkarską) całość dopełniają abstrakcyjne niewspółmierne do potrzeby ochrony ryb limity. „Cóż z tego, że jest dużo ryby jak wszystkie małe…”  zdanie powtarzane jak mantra wśród spotkanych nad taką rzeką wędkarzy. Kilkukrotnie byłem świadkiem, kiedy po takich narzekaniach wędkarz łowił przy mnie wymiarowego pstrąga po czym ogłuszał go (skądinąd piękne słowo… „ogłuszał”), pakował w reklamówkę i nawet nie było mu głupio mając w pamięci przerwaną braniem rozmowę o jakiejś tam potrzebie ochrony pstrągów, presji, mięsiarzach itp… „Ten dla wnuczka będzie…”  (autentyk) w sumie trochę wstydu dla dziadka bo jakoś w kontekście rozmowy głupio wyszło, ale obiad jest…

Limity… no tak  - jak dobrze, że są bo doprawdy bez nich nie było by pozorów że PZW chociaż próbuje ochronić populację ryb… pozorów że chociaż im na tym zależy.  Przy okazji i my mamy glejt i przyzwolenie społeczno-prawne na zabijanie (oops.. pardon -”ogłuszanie”), bo przecież to nie my ale „ludzie od limitów” są odpowiedzialni za ochronę ryb, więc skoro mamy taki limit to z rybami nie jest przecież źle więc i zabijanie przychodzi jakoś łatwiej prawda?

To oczywiście czysty sarkazm i moja wrodzona złośliwość bo jak można uważać limit połowu trzech sztuk łososiowatych za wystarczający (pomijam okręgi w których mądrzy ludzie zaostrzyli przepisy), podczas gdy po całodziennej wyprawie na pstrągi przeciętny wędkarz może  co najwyżej złowić dwa, lub trzy wymiarowe czyli praktycznie może zabrać w majestacie prawa wszystkie ryby wymiarowe jakie złowi. Absurdalne prawda? A przynajmniej warte zastanowienia…

Akt trzeci: Kill or not to kill

W mojej głowie cały czas krążą jeszcze echa niedawnej wyprawy wędkarskiej nad San. Niezapomnianych chwil, podczas których miałem okazję nie tyle co połowić, ale zobaczyć piękne i dzikie ryby w swoim naturalnym środowisku. Ryby, które mają okazję dożyć tarła, rozmnożyć się, przekazać najlepsze geny potomstwu aby później dotrwać starości a i często naturalnej śmierci. Widziałem spławiające się ogromne głowacice, piękne półmetrowe kardynały ustawiające się za nogami aby skorzystać z poruszonych osadów dennych i płynących z nimi organizmów stanowiących ich pożywienie o pstrągach rozginających haki much nie wspomnę.Taki widok to marzenie każdego wędkarza i jestem pewien że bez wyjątku każdego, nawet dziadka od pstrąga czy Pana Henia od olbrzymiego łososia.

Tylko czy miało by to miejsce jakby nie to że fragment rzeki o której piszę stanowi licencjonowany  odcinek specjalny na którym dniówka kosztuje 75zł a złowiona  ryba może posłużyć jedynie jak trofeum na fotografii?. W tym miejscu warto dodać, że  dzisiejszy OS San dziesięć lat wstecz czyli w czasie gdy powstawało łowisko licencyjne obfitował w lipienia o wymiarze do 31 cm, kardynał czterdziestak robił nie lada furorę, pstrąga było zwyczajnie mało a złowienie głowacicy było wydarzeniem spektakularnym w skali całego Okręgu. W przeciągu tych 10 lat intensywnej ochrony rzeki i jej mieszkańców ryb nie zniszczyły ani ogromne powodzie, ani plaga kormoranów, wydr czy czapli ani nawet  ogromna presja wędkarska poniżej Hoczewki, gdzie kończy się odcinek specjalny a zaczyna „zwykłe” łowisko PZW i praktycznie każda ryba spływająca z OS-u dostaje już legalnie w łeb (uppps… jest „ogłuszana”) , nie ważne czy to pstrąg czy rzadka głowacica, której więcej niż jednej tygodniowo i tak się nie złowi więc znowu limit jest w tym przypadku czysta fikcją wyprodukowana przez ludzi odpowiedzialnych za ochronę ryb i przelaną radośnie na papier.

Powstające  a właściwie powinienem napisać wybłagane, wyżebrane i wychodzone przez zrzeszające się grupy „ludzi którym zależy”odcinki bez prawa zabierania ryb dają szansę na spotkanie z rybą życia. Daja szanse że to co jest kwintesencją wędkarstwa ma sens. Niepokojące są doniesienia o likwidacji niektórych z nich (np. Szreniawa) co niestety potwierdza, że lobby rządnych mięsa bez wizji na przyszłosć rzek jest cały czas spore.

Oczywiście jasne jest, że nie można być ortodoksą i zrobić wszystkich odcinków rzek bez prawa zabierania ryb, bo to nierozsądne,  ale może dajmy ludziom alternatywę a szybko przekonają się czy warto wędkować z realną nadzieją na spotkanie z rybą życia czy w miejscach gdzie za wymiarowa rybą na obiad trzeba uganiać się pół dnia nie będąc pewnym czy w ogóle ją spotkamy.

 Epilog

 Można by się spierać, czy „karta wędkarska” kosztuje dużo, czy jest tania, czy wędkowanie na odcinkach specjalnych bez prawa zabierania ryb jak OS San, OS Dunajec jest drogie lub tanie, potrzebne lub nie. Można gdybać i rozprawiać w zimowe wieczory, czy obowiązujące limity chronią bardziej ryby czy interesy wędkarzy rządnych mięsa na talerzu (kto przeje 5 kg płotek dziennie?). Fakty jednak zobowiązują do zastanowienia się czy to wszystko zmierza aby w dobrym kierunku? Czy nie jest zastanawiające że mając od lat coraz czystsze rzeki i jeziora z doskonałymi warunkami dla ryb tych ostatnich jest jakby coraz mniej, z dużym okazem możemy spotkać się okazjonalnie, metrowy szczupak to spektakularny sukces a regularne spotkanie z większą rybą możliwe jest jedynie na płatnych odcinkach licencyjnych lub tam gdzie zrzeszeni mądrzy wędkarze wzięli sprawy w swoje ręce i po latach działań udało (zaznaczam  „UDAŁO” ) im się przeforsować w Okręgu zasadę „złów i wypuść”?.

W Czechach widok pięknych dużych pstrągów stojących pod mostem koło ryku niewielkiego miasta (Teplice nad Metują) nie kusi nikogo, aby je porazić prądem, wyłowić na robaka, czy nawet po prostu złowić na muchę/spinning i zabić. Pływają sobie tam, choć balkony mieszkań zwisają nad rzeką i zwyczajnie cieszą ludzi, nieważne czy wędkarzy czy nie-wędkarzy. Miejscowi wiedzą, że zbierają się jesienią w tym miejscu i idą na tarło, są dumni z tego że rzeka żyje. Dlaczego u nas jest inaczej?

Od autora...

Chciałbym to napisać jeszcze piękniej, może delikatniej a może jeszcze dobitniej,  tak, aby ta refleksja chwyciła za serce, przemówiła,  pozostała w głowie każdemu, kto przeczyta ten artykuł i pomyśli że dużo ważniejsze jest to co robimy dla ryb my sami niż to co pod przykrywką rozdziału „ochrona ryb” w regulaminie w kontekście tak wielkiek presji wędkarskiej  serwuje nam PZW. Chciałbym abyśmy dojrzeli do reszty świata zachodniego, zmienili odrobinę mentalność, podejście. Wiem że to o czym pisze to bardzo delikatna sprawa bo ocierająca się o etykę i odnosząca do sumienia każdego z nas, ale moze nie musimy zaczynać od wielkich rzeczy… wyrzućmy na początek papierek do kosza, nie wyrzucajmy śmieci do lasu, szanujmy siebie, innych, przyrodę…darujmy życie rybie… Będzie nam się żyło dużo lepiej i świat będzie przez to piękniejszy.

Pozdrawiam Przemek Skrzypiec "geddy"

Nie masz uprawnień do komentowania. Zaloguj się